czwartek, 31 grudnia 2009

Avatar - widziałem


Właśnie wróciłem z kina. Postanowiłem napisać relację szybko, na świeżo, póki emocje pędzą razem z roztętnioną krwią w żyłach. Film Camerona uwiódł mnie, porwał i oczarował. Bardzo boję się że dałem się złapać jak dziecko w sieć zarzuconą przez speców od efektów specjalnych ale przyznaję się, jestem zachwycony. Najgorsze jest to że mam świadomość iż idę pod prąd wszystkich wysmakowanych opinii, które już wcześniej o „Avatarze” przeczytałem. Trudno niekoniecznie każdy musi się upajać „młodym kinem irańskim”, nie każdemu muszą smakować głębokie (a przy okazji soczyste) dialogi „Wojny polsko-ruskiej...”.

Bardzo się bałem że scenariusz będzie płytki i nie dogoni efektów specjalnych filmu. A tymczasem nie jest tak, jest miłość, jest dojrzewanie bohatera, jest przemiana osobowości. Jake Sully, główny bohater zostaje wrzucony w sytuację która jest czymś większym niż sobie wyobrażał i musi dokonać wyboru między dwiema lojalnościami. Pierwsza z nich jest prosta, to lojalność korporacyjna. Lojalność wobec „swoich”, nawet wtedy gdy swoi nie mają racji. A druga to lojalność wobec większej prawdy, dopiero poznanej, może niewygodnej ale bezsprzecznej. Taki wybór nigdy nie jest prosty.

Oczywiście urzekł mnie wykreowany obraz przyrody Pandory. Dżungla pełna fantastycznych stworzeń, istot niebezpiecznych i pięknych. Obrazy i dźwięki oczarowujące, w zasadzie brakowało tylko zapachów lasu i wilgoci powietrza w kinie. Każdy chciałby jak Wojciech Cejrowski choć raz w życiu znaleźć się w amazońskiej dżungli, ludzie Cameron'a wymyślili coś ciekawszego a przy okazji niezwykle atrakcyjnego.

Czy fabuła filmu jest wtórna w stosunku do innych filmów? Nie wiem nie jestem krytykiem ale zauważyłem pewną analogię. Może dlatego że jest właśnie po Bożym Narodzeniu. Idea transferu osobowości bohatera do innego ciała i wrzucenie go do obcego wrogiego świata po to by uratować jego mieszkańców przed zagładą jest mi znana. Teologia (przepraszam za to słowo tutaj) nazywa to inkarnacją, wcieleniem.

Jake Sully zostaje wybrany zbawicielem Na'vi po tym jak następuje przeniesienie jego osobowości do ciała jednego z mieszkańców planety. Jednak aby zostać zaakceptowany musi przejść wszystkie próby jakich doświadczają jej mieszkańcy. Znam kogoś innego kto przyjął taką rolę i wypełnił ją, przyjmując ciało człowieka aby móc uratować ludzi. Też musiał być przetestowany, List do Hebrajczyków 4:15 pisze o nim tak :

„Nie mamy bowiem arcykapłana, który by nie mógł współczuć ze słabościami naszymi, lecz doświadczonego we wszystkim, podobnie jak my, z wyjątkiem grzechu”.

Różnica polega na tym że w „Avatarze” bohater zostaje wodzem aby poprowadzić do walki. W rzeczywistości historycznej Jezus stał się człowiekiem by umrzeć zastępczo z grzechy ludzi. Film jest rozrywką, Jezus moim życiem.

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Czy Bóg się brzydzi religijnych ludzi?

Pewna moja znajoma ostatnio stwierdziła że tym co najbardziej odstręcza od niedzielnych wizyt w kościele jest to, że wie że spotka tam z pewnością pana X. Pan X jest człowiekiem obłudnym i wrednym, o charakterze skrajnie paskudnym. Nie przeszkadza mu to jednocześnie być osobą nadzwyczaj religijną.

Bodajże największą kulą u nogi chrześcijaństwa są charaktery ludzi „chodzących do kościoła”. Tymczasem teologia i moralność powinny być dwiema stronami tej samej monety. Religijność można być traktowana jako możność do zaistnienia społecznego, lansowania się i jeszcze wielu innych celów.

Jeden z najbardziej wpływowych teologów XX w. Szwajcar Karl Barth, rozróżnił dwie postawy w człowieku, po pierwsze religijność jako coś zewnętrznego, bardziej dla oka i innych ludzi, niż dla Boga. To sytuacja instrumentalnego traktowania spraw ducha. Idę do kościoła bo potrzebuję się wyciszyć na chwilę, jednocześnie następnego dnia mogę posługiwać się językiem skrajnie wulgarnym, pokazywać że najważniejsze są pieniądze itd. . Religijność w tym przypadku jest nastawiona na moje potrzeby emocjonalne.

Religijności Barth przeciwstawia – pobożność, czyli podążanie za Bogiem. Gotowość do dostosowania życia do Niego, nie tylko przestrzeganie przykazań ale przede wszystkim życie wyraźnie razem z Nim. Czy to jest sztuczne rozróżnienie? Nie wydaje mi się. Czytając Biblię widzę wyraźnie że Jezus brzydzi się ludźmi, którzy obnoszą się ze swoją religijnością na pokaz. Publiczne długie modlitwy, specjalne szaty liturgiczne... .

Jeśli przyjąć metodologię Bartha, trzeba uznać że choć to co zewnętrznie podobne jest do siebie w formie: praktykowanie modlitwy, śpiewanie pieśni, uczestniczenie w nabożeństwach to jednak te dwie postawy dzieli odległość lat świetlnych od siebie. Bez wątpienia jeśli my sami mamy problem żeby rozpoznać w sobie rzeczywistą intencję, Bóg zna nasze serca i motywacje.

Księga Izajasza 29:13 mówi :

„ten lud zbliża się do mnie swoimi ustami i czci mnie swoimi wargami, a jego serce jest daleko ode mnie, tak że ich bojaźń przede mną jest wyuczonym przepisem ludzkim”,

Jezus dopowiada w ewangelii Marka: „ daremnie mi jednak cześć oddają” (Marek 7,7)

Jeśli ludzki wysiłek religijny nie jest nastawiony na to aby kochać Boga ze wszystkich sił, aby poznać Go i uczynić najważniejszym w życiu, aby Jego słowo stało się automapą prowadzącą przez nie. Jeśli Bóg jest nam potrzebny do załatwienia naszych spraw, to przestaje być Bogiem a staje się bożkiem, dżinem zamkniętym w lampie, którego chętnie byśmy użyli do swojego celu. Bóg nie pozwala się czynić dodatkiem do czyjegoś życia. Jedyne miejsce jakie mu się należy to być Panem, Adonaj, Kyrios, El-Szaddaj, taka postawa jest pobożnością. Jestem pewien że zakończenie oburzy wielu czytelników, trudno spodziewam się tego.

Bóg się brzydzi religijnych ludzi.

piątek, 18 grudnia 2009

Nie uczyni Pan nic dobrego ani też nic złego.



Nie pamiętam gdzie, ale natrafiłem gdzieś na sformułowanie, które trwale zaryło mi się w pamięci.

Ateizm funkcjonalny

jest to kompleks postaw i przekonań niekoniecznie do końca świadomych. Mogą je z powodzeniem wyznawać i praktykować również ludzie religijni. To taka specyficzna sytuacja gdzie człowiek przestaje się liczyć z możliwością Bożej ingerencji w realia tego świata i swojego życia. Zarówno tej pozytywnej jak i negatywnej.

Umiesz liczyć? To licz na siebie!

Przykładem takiej postawy jest potoczne powiedzenie: „jak człowiek sobie sam nie pomoże, to mu święte boże nie pomoże”. To inne wcielenie tej samej myśli mówiącej że dość złudne i iluzoryczne jest próbować w życiu szukać oparcia w Kimś o Kim Biblia mówi: „że nikt Go nigdy nie widział”. Amerykański dolar słynie z hasła „IN GOD WE TRUST” (polegamy na Bogu). Któryś ze współczesnych francuskich filozofów napisał: „nigdy nie przyszłoby nam do głowy w Europie umieścić czegoś takiego na naszych banknotach”. Tak na marginesie może ta wiara Amerykanów oprócz ekonomii była kiedyś źródłem siły ich waluty? O wiele łatwiej niż na Panu Bogu jest polegać na wymiernej sile nabywczej pieniądza, zajmowanym stanowisku, realnych koneksjach czy własnym potencjale. To stanowi o poczuciu siły dla wielu ludzi.

Nie uczyni nic złego.

Dopuszczający się ostatnio w Polsce licznych nadużyć prawicowi politycy o chrześcijańskiej proweniencji są żywą ilustracją do tezy że w tym samym czasie można chodzić do kościoła i mieć gębę (tak gębę) pełną pustych, obłudnych frazesów o tzw. wartościach. Myślę że motorem do takich zachowań jest głębokie przekonanie że o ile nie mogę liczyć na pomoc Pana Boga, to także bardziej niż Jego należy się obawiać wścibskich dziennikarzy lub np. prokuratury. Nie należy jednak uważać że dzień dzisiejszy pod tym względem jest wyjątkowy. Wrócę do tekstu rozpoczynającego niniejszy wpis: pochodzącego z Księgi Sofoniasza 1:12

W owym czasie będę przeszukiwał Jeruzalem w świetle pochodni i będę karał mężów, którzy siedzą zdrętwieli nad mętnymi resztkami wina i mówią w swoim sercu: Nie uczyni Pan nic dobrego ani też nic złego.

Te słowa jednoznacznie mówią o postawie serca wyrażającej się przekonaniem o nieistnieniu ani Boga ani żadnej Jego aktywności, pośród ludzi uczestniczących w działalności religijnej ponad 2500 lat temu. Nie trzeba dodawać tu komentarza że tak ukształtowane wnętrze człowieka Bogu miłe nie jest.

Jak mógłbym to podsumować? Nie lubię krytykować. Nie będę potępiał za to co ktoś myśli, po prostu jest coś lepszego. Osobiście wybieram co innego w życiu. Doświadczyłem pomocy ze strony Boga, to jest moim osobistym doznaniem. Na Nim polegam naprawdę nie tylko w słowach. Tym czego trzeba aby doświadczyć czegoś prawdziwego z Bogiem jest wiara. W innym przypadku zostają ci tylko nudne rytualne ceremonie i życie polegając wyłącznie na sobie samym.

List do Hebrajczyków 11:6
Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu; kto bowiem przystępuje do Boga, musi uwierzyć, że On istnieje i że nagradza tych, którzy go szukają.

sobota, 12 grudnia 2009

Największy święty

Przysłuchiwałem się ostatnio debacie telewizyjnej między dwoma katolickimi publicystami, Tomaszem Terlikowskim i Szymonem Hołownią. Obydwaj zgodnie ustalili że najbardziej "szanowanym i czczonym" przez polskich katolików spośród całego panteonu świętych jest oczywiście: Święty Spokój!

Nie sposób nie zgodzić się z tym żartem. Oddaje on pewnego rodzaju naszą charakterystyczną postawę, pewne sprawy są na tyle oczywiste że nie warto o nich myśleć, dyskutować i zastanawiać się. Ktoś kiedyś na pewno to przemyślał, przekalkulował i póki co: jest jak jest. Taki ciekawy stosunek do Pana Boga i jego spraw, niezwykle silna lojalność wynikająca z przyzwyczajenia a nie z bliskości Boga w życiu, pewnego oparcia się na wierze w Słowo Boże.

Skrajną nieuczciwością byłoby przypisanie takiego stanu rzeczy wyłącznie członkom jednego wyznania. Myślę że Święty Spokój mógłby być patronem ekumenicznej jedności. Patronem niezadawania pytań, patron amnezji duchowej i totalnej pasywności i apatii w tych sprawach. Będąc w Stanach Zjednoczonych przeczytałem artykuł będący tak naprawdę recenzją funkcjonowania jednego z tzw. megakościołów: "rozległy na wiele mil, płytki jak kałuża"... Trochę to brzmi znajomo, tak polsko.

Tymczasem wydaje się, że Bogu chodzi o ludzi zaangażowanych w Jego sprawy! Nawet jeśli budzi to silne reakcje innych. W różnych miejscach i sytuacjach szukamy poczucia naszego bezpieczeństwa, postawa nieangażowania się (też intelektualnego) jest czasami sposobem na unikanie zagrożeń. Jedynym trwałym źródłem bezpieczeństwa jest tak naprawdę tylko Bóg!

Jezus powiedział:
Pokój zostawiam wam, mój pokój daję wam; nie jak świat daje, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka. Jan. 14:27

A może warto by spróbować w to uwierzyć?

Dr. House i Bóg


Mój ulubiony cyniczny lekarz, będąc w pełni swojej formy wzniósł się na wyżyny swojego sarkazmu i powiedział : „Jeżeli mówisz do Boga to znaczy że jesteś religijny, jeżeli Bóg mówi do ciebie to znaczy że jesteś świrem”. Nie gwarantuję że zapamiętałem słowo w słowo ale taki był sens. Czy to nie zniechęcające do wszelkich prób kontaktu? Wszak boimy się wszelkich nawiedzonych religijnych maniaków i świrów, wieszczących to i owo w roku tym i tym podpierając się twierdzeniem że powiedział im to sam Bóg.

Jednakże gdyby było Ci dane drogi czytelniku, móc zamienić słowo, może słówko z Panem Bogiem to… czyż nie byłoby to kuszące? Albo choćby podsłuchać Jego myśli. Tymczasem wygląda na to, że jedynym doświadczeniem dla statystycznego Kowalskiego jest to o czym śpiewa Grzegorz Turnau : „ nie dzieje się nic”. A zatem?

Co zrobić, odpuścić sobie i dać spokój z tymi sprawami? A może jednak warto spróbować? Trzeba naprawdę wykazać się pewnego rodzaju „naiwnością” by w to uwierzyć. Może jestem naiwny ale pewnego dnia kilkanaście lat temu powiedziałem Bogu w modlitwie żeby mi się objawił. Bezczelność? I to było moje jedynie pragnienie przez następnych kilka miesięcy… i udało się. Podczas czytania Biblii zacząłem „słyszeć” w swoim sercu Jego głos. To był początek najbardziej fascynującej znajomości w moim życiu.

Można z łatwością przyjąć pesymistyczną perspektywę Dr. House’a w patrzeniu na sprawę słyszalności Pana Boga. Sęk w tym że Bóg chce do nas mówić, Biblia jest Jego słowem zaadresowanym do ciebie. I obojętnie co byś o niej, nie usłyszał od luminarzy nauki taka jest jej podstawowa funkcja zamierzona przez Boga, mówić do cie tobie. Ale co ważne, to się wydarzy tylko wtedy gdy tego będziesz chciał. On powiedział w Księdze Jeremiasza:

Wołaj do mnie, a odpowiem ci i oznajmię ci rzeczy wielkie i niedostępne, o których nie wiesz!

Jer. 33:3

39 i pół nie trwa wiecznie


Tylko Tomasz Karolak może się cieszyć nieustannym zawieszeniem starzenia. Stało się. Kilka dni temu świętowałem swoje czterdzieste urodziny. Dzięki przyjaciołom i rodzinie (choć moi przyjaciele są dla mnie jak rodzina, a na szczęście rodzina to ciągle przyjaciele) ten dzień okazał się pełen miłych niespodzianek (owszem prezenty też były i to jakie).

Co by nie powiedzieć starzenie nie kojarzy się z niczym dobrym i począwszy od stosowania rozmaitych diet, dbania o kondycję, używania cud-kosmetyków a skończywszy na tak ekstremalnych środkach jak zabiegi chirurgii plastycznej staramy się robić wszystko aby przynajmniej staro nie wyglądać. Upływ czasu jest nieunikniony i za biblijnym autorem możemy powiedzieć że: „.. nadejdą złe dni i zbliżą się lata, o których powiesz: Nie podobają mi się.” Ks. Kaznodziei 12,1.

Zmarszczona skóra, drżące i marznące ręce, włosy na głowie będące tylko wspomnieniem dawnej czupryny brr… jak wrzucę do tego wizję różnych choróbsk, mogących mnie nawiedzić kiedyś stosownie do wieku wcale nie robi się urodzinowo. Póki co czuję że jestem u szczytu swego potencjału i nie boję się przyszłości. Ale bynajmniej nie z powodu swej „tężyzny’’ fizycznej.

Ostatnio po raz kolejny ujęła mnie wizja Jana z Księgi apokalipsy. Nie będę udawał, ulegam jej wpływowi zawsze kiedy zabłądzę w te okolice mojej Biblii. Ap 21:4-5

I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już /odtąd/ nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły. I rzekł Zasiadający na tronie: Oto czynię wszystko nowe. I mówi: Napisz: Słowa te wiarygodne są i prawdziwe.

Tak dla mnie są i wiarygodne i prawdziwe, nie wierzę w wieczną starość!!!